02/05/2024
Aktualności Sport

Mieczysław Pawlukiewicz: Sport to moja pasja, zamierzam bić rekordy [WYWIAD]

Mieczysław Pawlukiewicz: Sport to moja pasja, zamierzam bić rekordy [WYWIAD]

69-letni Mieczysław Pawlukiewicz, który większość swojego życia mieszkał w Lęborku i tutaj również się wychowywał, został po raz drugi mistrzem świata w podnoszeniu sztangi.  

reklama

– Po raz kolejny udało się Panu zdobyć tytuł mistrza świata. W takim wieku jest to nie lada wyczyn. Jak udało się Panu to osiągnąć?

– Ćwiczę w zasadzie codziennie od 15 roku życia. Nie na żadnej siłowni, ani na żadnych maszynach. Skupiam się przede wszystkim na ciężarach, a także robię pompki. Ja to od zawsze mówię, że najważniejsza to jest wytrwałość i takie własne marzenia. Gdy już podejmę decyzję, że jadę na jakieś zawody to nie po to, żeby pojechać. Robię to po to, żeby wygrać. Z taką myślą jeżdżę po różnych zawodach. Oczywiście nie zawsze się udaje i to jest okej – porażki są normalną częścią życia sportowca. Jeśli ktoś okaże się lepszy to brawa dla niego, może następnym razem to mi się uda być lepszym. Najważniejsze jednak jest nastawić się, że idę po zwycięstwo. Wtedy głowa inaczej pracuje.

– Czyli sama siła to nie wszystko? 

– Oczywiście, że nie. Mieć siłę to jedno, ale trzeba też w nią uwierzyć. Jeśli ja sam uwierzę, że jestem silny, i że dam radę – wtedy dam radę na pewno.

– Rozumiem. Mistrzostwa świata, które Pan wygrał odbywały się w zeszłą niedzielę w Manchesterze w Wielkiej Brytanii. Musiał się Pan do nich jakoś specjalnie przygotowywać?

– Ja właściwie przygotowuję się całe życie. Nie ma dnia, żebym nie zrobił chociaż 300 pompek przed snem. To działa dla mnie jak uzależnienie. Dzięki temu czuję się wciąż młody. Mam prawie 70 lat, a wciąż jestem bardzo sprawny fizycznie, w zasadzie nie mogę narzekać. Zdrowie też dzięki temu jest dużo lepsze. Ale specjalnych treningów nie robię. Kiedyś usłyszałem od kolegi po fachu, że wybiera się na zawody to z dwa tygodnie przed będzie musiał więcej poćwiczyć. W ten sposób niestety, ale nie da się osiągać wyników. Ja aktualnie bezpiecznie mogę brać na sztangę o wadze 180 kilogramów, co też było moim wynikiem podczas mistrzostw świata i ostatecznie dało mi zwycięstwo. Ostatnio zwiększyłem ciężar do 185 kilogramów, jednak żeby mieć siłę wziąć choćby te 5 kilo więcej, musiałem ćwiczyć kilka miesięcy. Dopiero jak po miesiącach podnoszenia 180 kg poczułem się pewnie, zdecydowałem się na 185. Podobnie będzie przy zwiększeniu do 190 kilogramów. Dopiero jak poczuję, że 185 kg podnoszę z łatwością, zdecyduję się na większy ciężar. Docelowo chciałbym móc podnieść 210 kg, ale na to będę potrzebował sporo czasu.

– Co do samych mistrzostw świata, nie było to Pana pierwsze takie osiągnięcie. Jak Pan się czuje z tyloma sukcesami?

– W zasadzie do tej pory nie dziękowałem, gdy ktoś mi gratulował. W swojej kategorii, czyli obecnie 110 kilogramów – ważę prawie 105 – mistrzem świata zostałem dwukrotnie, a Polski trzy-, albo czterokrotnie. Ciągle jednak czułem, że jest więcej do zdobycia i chciałem po to iść. Te zawody były dla mnie wyjątkowe, ponieważ dostałem nagrodę nie tylko za pierwsze miejsce w swojej kategorii, ale również otrzymałem nagrodę mistrza świata w kategorii open. Można powiedzieć, że byłem najlepszy nie tylko wśród podobnych sobie, ale wśród wszystkich na całym świecie. Teraz z dumą mogę wreszcie podziękować za gratulacje, bo w końcu czuję, że będzie to na miejscu.

– A jak wyglądały Pana początki? Tyle lat trenowania i nigdy Panu się to nie znudziło?

– Jak już mówiłem, dla mnie ćwiczenie jest niczym uzależnienie. Nie umiałbym żyć bez tego. Swoje początki miałem na strychu w jednej z kamienic przy placu Pokoju. Mój znajomy miał tam jakieś żelastwo do podnoszenia, a że w tamtych czasach była moda na kulturystykę, to stwierdziłem, że spróbuję swoich sił. Byłem wtedy 15-letnim chudym chłopakiem, który miał marzenie zostać jednym z tych słynnych muskularnych facetów. Szybko nas jednak z tego strychu przepędzono i takim docelowym miejscem, gdzie ćwiczyłem była piwnica w kamienicy, gdzie obecnie znajduje się naleśnikarnia przy placu Pokoju. To była w zasadzie piwnica dokładnie pod tym lokalem. Na początku zajmowałem się kulturystyką, czyli ćwiczyłem całe ciało. Potem jednak jakoś przerzuciłem się na tą sztangę i od tamtej poty ćwiczę głównie ręce, barki i klatkę piersiową. Wszystko zaczęło się w Lęborku i poszło w świat.

– Wspominał Pan, że unika Pan siłowni. Jak w takim razie wyglądają ćwiczenia dwukrotnego mistrza świata w podnoszeniu sztangi?

– Mam w piwnicy pokój dwa metry na dwa metry. Jedyne co się w nim mieści to ławeczka, sztanga i kilka ciężarów. W zasadzie jest tam na tyle ciasno, że nie ma nawet miejsca na osobę asekurującą. Tam spędzam godziny na treningach, a ponadto codziennie przed snem robię pompki. 300 to dla mnie minimum, bez którego nawet nie idę spać. Tylko w ten sposób mogę utrzymać formę. Warto dodać, że pompek nie robię na ziemi na płasko, tylko nogi kładę na krześle i ćwiczę pod kątem z głową w kierunku ziemi. Takie pompki są dla mnie o wiele bardziej wymagające. To jest właściwie wszystko i tyle mi wystarcza, żeby osiągać sukcesy. Ważne jest po prostu, żeby dbać odpowiednio o swoje ciało i być wytrwałym w tym, co się robi.

– Wróćmy jeszcze na chwilę do zawodów. Wielu sportowców, w tym również Pan, mówi o ważnej roli psychiki w osiąganiu sukcesów. O czym Pan najczęściej myśli podczas podnoszenia sztangi na mistrzostwach i zawodach. 

– To jest bardzo dobre pytanie, ponieważ zawsze mam pewien rytuał, bez którego nie podchodzę do konkurencji. Zawsze myślę o moich najbliższych, o rodzinie. Myślę o córkach, o wnukach, o żonie, o szwagrze. O najważniejszych osobach w moim życiu, które są moim motorem napędowym do działania. Gdy o nich myślę to po cichu składam ręce jak do modlitwy. Czasami trudno to dostrzec, ale jak ktoś mnie zna, to zauważy, że tak robię. Następnie jak gdyby przejeżdżam tymi rękoma po całej długości sztangi. Myślę wtedy o jednym z moich wnucząt, najczęściej o tym najmłodszym. Teraz jest to zaledwie kilkumiesięczny wnuczek. Myślę sobie, że to dla niego przyjechałem i dla niego wygram te zawody. Chcę, żeby w przyszłości mógł dobrze wspominać swojego dziadka, i żeby miał po mnie jakąś pamiątkę. I wtedy całe zawody i cały mój wysiłek poświęcam temu jednemu wnuczkowi lub tej jednej wnuczce.

– Piękny rytuał. A podczas tych zawodów zdarzają się jakieś nietypowe sytuacje?

– O jeszcze jak często. Z reguły furorę robi to, że wśród młodych mężczyzn znajduje się ktoś w takim wieku jak ja. I zawsze dziwi ich, że się nie rozciągam i nie rozgrzewam przed zawodami. Dobrze znam swoje limity, a ćwiczę codziennie, więc można powiedzieć, że jestem zawsze gotowy. Gdyby ktoś teraz powiedział mi, że tutaj za ścianą są zawody, mogę od ręki na nie iść. Ciekawą historią jest też moje spotkanie z Mariuszem Pudzianowskim. Wiadomo, że pan Mariusz to chłop jak dąb. Kiedyś podczas jednych zawodów był jako gość specjalny. Gdy mnie zobaczył, to się mocno zdziwił. Jestem dużo mniejszy i dużo starszy od przeciętnych zawodników i z reguły nie wyglądam jak typ zwycięzcy. Ponadto zawsze siedzę cicho, niewiele mówię. Toteż pan Mariusz nie spodziewał się, że wygram, a gdy zobaczył mnie na podium na pierwszym miejscu obok dwóch o wiele ode mnie większych facetów to dostał wręcz oczopląsu. Nie spodziewał się tego całkowicie. Powiedziałem mu wtedy, że za coś takiego zasłużyłem na podpis. I wtedy pan Mariusz Pudzianowski podpisał się na mojej koszulce, którą trzymam właściwie do dziś jako pamiątkę. Jeśli dobrze pamiętam to byłem wtedy nawet w koszulce reprezentacyjnej miasta Lęborka.

– Wspaniała historia. Zbliżając się już do końca, co poleciłby Pan sportowcom, którzy chcieliby osiągać sukcesy jak Pan? I co zamierza Pan robić w najbliższych latach?

– Sportowcom powiem to, co powtarzam zawsze. Nic co wielkie nie przychodzi szybko. Sukces wymaga pracy i wytrwałości. Bez dopingów, specjalnych diet, czy innych cudów. Po prostu wytrwałość i marzenia, które chce się spełniać. A co do najbliższych lat – zamierzam bić rekordy. Zbliżam się do siedemdziesiątki, a jestem w stanie bez problemu podnieść 180 kilogramów. Po 70 roku życia będę już w kategorii seniorów, gdzie obecny rekord świata wynosi, jeśli mnie pamięć nie myli 120 kilogramów. Dla mnie taka waga to na rozgrzewkę by mogła być, więc jeśli zdrowie pozwoli to będę chciał w tym kierunku iść. Sport to moja pasja i nie zamierzam z niego rezygnować, dopóki nie będę musiał. Po prostu kocham to co robię.

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia na następnych zawodach.  

– Dziękuję bardzo, do widzenia.

reklama
reklama