Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny, zwane popularnie Świętem Zmarłych to czas refleksji i zadumy nad przemijaniem życia, poświęcony pamięci tych, którzy odeszli: świętych, błogosławionych i tych wszystkich ludzi, którzy – być może – do świętości mieli daleko. Najczęściej w te dni gromadzimy się przy grobach rodzinnych.
W tradycji chrześcijańskiej, szczególnie katolickiej, święto to traktowane jest poważnie i z godnością. Groby są odświętnie przygotowane: bogato ukwiecone, przeważnie chryzantemami – symbolem kwietnym tego święta. Zapalamy znicze nie tylko na grobach naszych bliskich, ale także na mogiłach przyjaciół, znajomych, ludzi zasłużonych, bojowników o wolność i niepodległość, nieznanych żołnierzy, przy krzyżu cmentarnym. Zatrzymują się przy nim także ci, którzy w te dni z różnych powodów nie mogą pojechać na groby swoich bliskich.
Ten jesienny czas jest też okazją przypomnienia tych, których ceniliśmy, lubiliśmy, a może nawet kochaliśmy, jednakże na co dzień nie myślimy już o nich, bo odeszli jakiś czas temu. To święto jest więc po to, by wspomnienie nie zatarło się całkiem w naszej pamięci.
Zatrzymam się tym razem na znanych mi postaciach literatów, związanych z Lęborkiem: Eli Gibułowej, Stefana Fikusa i Zbyszka Eckerta.
Elżbieta Gibuła, nauczycielka i poetka z Kębłowa urodziła się 3 listopada 1929 roku, a zmarła 16 września 2002 w Łebie. Spoczywa na lęborskim cmentarzu.
Jej wiersze to niejako kronika jej czasów, gdyż każde ważne czy nieważne wydarzenie potrafiła poważnie lub żartobliwie ubrać w rymy i strofy. Związała się z Kołem Przyjaciół Wilna, Lwowa, Grodna i Kołem Literackim przy Klubie Nauczyciela, także z uwagi na przyjazną atmosferę, jaka tam panowała. Wszystkie wycieczki klubowe „opisywała” swoimi strofkami, tworząc niejako wierszowane reportaże. Taki też, 51-strofkowy, poświęciła wycieczce do Lwowa, zorganizowanej przez Felicję Bykowską, wówczas prezeskę Klubu Nauczyciela i Przemka Mikusińskiego, szefa lęborskich przewodników PTTK. Dzisiaj jest mi szczególnie miło, iż mogę przytoczyć 46 zwrotkę, w której figuruję w taki oto sposób:
Korespondent wojenny
Jak ją Bolo nazywa
Pani Iwona Ptasińska
Ślady polskości wciąż zbiera.
Podobną umieściła w „reportażu” o zwiedzaniu stolic nadbałtyckich krajów:
Pani Iwonka nasz korespondent wojenny
Jak ją Bolo nazywa
Ciągle biega z notesem i kodakiem cyka
Śladów polskości w Skandynawii szuka.
Swoją twórczość nazywała „sztuką użytkową na potrzeby Klubu”. Lęborski oddział Związku Nauczycielstwa Polskiego i Koło Literackie wydało w 2001 r. skromny tomik jej utworów, opatrzony fotografiami Lęborka przed i powojennego.
Była duszą towarzystwa, także dlatego, że rymowała jak Irlandczycy – na poczekaniu i do każdej melodii potrafiła na kolanie ułożyć tekst. Przyjaźniła się z Felicją Bykowską, z którą ja przyjaźnię się nadal i dzięki temu też miałam przyjemność tę przeuroczą osobę poznać, wielokrotnie z nią rozmawiać i wreszcie przejść na TY. Raz nawet urządziłyśmy długie spotkanie w jej ogrodzie, bo uwielbiała kwiaty i w ogóle przyrodę. Smak malin z jej sadu kojarzy mi się z jej wielkim sercem. Spośród czytanych nam wtedy wierszy zapamiętałam cykl trenów, poświęconych zmarłemu synowi z mottem: „Największym nieszczęściem jest nie umieć podołać nieszczęściu”.
– Każde wydarzenie, w jakim uczestniczę i to, co usłyszę, a mnie zaboli, sprawia, że myślę o tym, a te myśli nabierają od razu kształtu zwrotek i rymów – powiedziała mi, gdy – niestety, nie pomnę do którego to „Echa” – przeprowadzałam z nią wywiad na temat jej twórczości.
Do naszego tygodnika, w którym przepracowałam kilkanaście lat, dostałam od niej „Wiersz o św. Jakubie”, gdy pisałam o patronie miasta. Napisała go specjalnie na moją gorącą prośbę, od ręki:
Nad miastem wyrasta z chmury
Z mroków historii opowieść snuje
O tym, co widział przez wieki z góry.
Pamięta butę zastępów krzyżackich
Noc grozy wyzwolenia
Gdy z hukiem ognia pękały mury.
Dziś święty Jakub – Patron Lęborka
Ten symbol pojednania
Czuwa nad pracą i zabawą
Od nieszczęść miasto osłania.
Ela Gibułowa z przyjemnością portretowała swoich przyjaciół i znajomych, także na zamówienie. W podobny sposób uczciła złote gody Feli i Bola Bykowskich, bardzo dowcipnie. Kilka jej wierszy zachowałam na pamiątkę; jak to mawiała Telimena: mam je w biurku.
Wierszowane „Wspomnienia ze szkolnej ławy” miały zachować od zapomnienia życie młodzieży na tym terenie w pierwszych latach po wojnie.
Gdy dyżurowała w związku kombatantów, wysłuchując skarg interesantów, notowała je w formie wierszy. Mówiła, że trzeba to gdzieś głośno przeczytać, bo „za mało mają, by godnie żyć, za dużo, by z głodu paść, na Boga!” U Eli bowiem śmiech przewijał się ze łzami. Miała wielkie serce i ciepły uśmiech.
– Ela była moją przyjaciółką – wspomina Fela. – Na nią można było liczyć w każdej sprawie. Serdeczna i gościnna chętnie witała znajomych u siebie w Kębłowie. Kilka razy mieliśmy u niej zajęcia klubowe i zawsze kończyły się grillowaniem. Po wycieczkach, w których czynnie uczestniczyła i każdej poświęciła zabawny wiersz, pozostały mi już tylko wspomnienia. Sporo wierszy, które od nie dostałam w maszynopisach, nie wróciło do mnie, gdy znajomi je sobie wypożyczyli. Wielka szkoda, że nie zrobiło się ich kopii. Gdy jestem na cmentarzu, a jest to dość często, zawsze zapalam światełko na jej grobie, zresztą również na innych mogiłach znanych w mieście zasłużonych osób, bo znałam ich wiele, mieszkając tu od 1946 roku.
O panu Stefanie (ur. 9 lutego 1920 r. w Luzinie – zmarł 5 października 2010 r. w Lęborku) pisałam wielokrotnie do naszych lęborskich tygodników, a ostatnio na www.lebork24.info , by zdać relację z wieczoru wspomnień „Stefan Fikus – zachowajmy w sercach i pamięci”. Jego organizatorom: Miejskiej Bibliotece Publicznej, Oddziałowi Miejskiemu Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego w Lęborku, Lęborskiemu Stowarzyszeniu św. Jakuba Ap. oraz Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej w Wejherowie zależało, by klub biblioteki zapełnili nie tylko członkowie rodziny i instytucji sponsorujących, ale każdy, kto interesuje się życiem kulturalnym miasta. Okazało się, iż pan Stefan był powszechnie znany i lubiany, bo chętnie snuto o nim wspomnienia. Był postacią interesującą. Nie poprzestawał na pisaniu wierszy, opowiadań, powieści, wspomnień i to zarówno po kaszubsku, jak literacką polszczyzną. Był moralistą, autorem 641 sentencji po polsku i kaszubsku. Przytoczę dwie, które wyrażają także mój punkt widzenia: „Najczęściej opinię o ludziach tworzą ci, co najmniej o nich wiedzą, ale są przekonani, że to do nich należy” i „Z przeciwnościami życiowymi należy walczyć osobiście poprzez wyższość kultury, prawość i własną osobowość, a nie poprzez podstęp, chytrość, cwaniactwo i obłudę” i jedną, bardzo piękną, bo patriotyczna: ”Upadają państwa, duże narody, ale małe ojczyzny pozostaną, jeżeli będziemy o nie dbali, szanowali i w nich żyli”. Był malarzem i rysownikiem, dziennikarzem i społecznikiem (był pierwszym prezesem lęborskiego koła Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego). Za promocję ziemi lęborskiej otrzymał Lęborskiego Lwa.
Pana Stefana poznałam u schyłku lat 70., gdy zamieszkałam w Lęborku i zaczęłam uczyć polskiego w ZSE. Zapraszałam go na swoje lekcje, by je uatrakcyjnić taką formą relacji z pisarzem, jak spotkanie autorskie. Pan Stefan umiał zainteresować młodzież. Zaczynał od prezentacji „Luzina”, mówił o swojej przygodzie z muzyką i wojskiem, o pracy dziennikarskiej i literackiej, pokazywał swoje rysunki i objaśniał ich genezę. Uczniowie zachęcali pana Stefana do zwierzeń, a on nie był daleki od tego, by snuć kolejne. Chętnie wypisywał dedykacje na zakupionych książkach. Ja po swoją miałam się zgłosić do niego do domu, bo chciał jeszcze porozmawiać o warsztacie pisarskim. Mam więc piękny wpis i ex libris z autografem, a gościem pana Stefana byłam wielokrotnym i za każdym razem tematów do długich rozmów nam nie brakowało.
1 września 1996 r. pan Stefan (w młodości orkiestrant 16 Pułku Ułanów w Bydgoszczy) zabrał mnie do Nowej Cerkwi na obchody 57 rocznicy szarży kawalerii pod Krojantami. Towarzysząc mu, poznawałam jego kolegów-ułanów. Tę patriotyczną wycieczkę zorganizował wspólnie z Brunonem Kwidzińskim, o czym relacja w nr 37 „Naszego Tygodnika Lębork”.
Jesienią 1996 r. w NT ukazywały się moje „Spotkania ze Stefanem Fikusem”: poetą, prozaikiem, rysownikiem, dziennikarzem. Każdy materiał był wynikiem wielogodzinnych rozmów z panem Stefanem w jego domu, a nie miałam wtedy dyktafonu i robiłam odręczne notatki, by wieczorem przepisać je na maszynie. Pan Stefan potem czytał maszynopis i jeszcze robiliśmy różne dopiski. Zaczęłam od biografii, bo życie pana Stefana to materiał na niezły serial. Pierwsze próby literackie datował na czas szkolny, gdy opatrywał swoje rysunki szerokimi opisami, ale pierwszą poważniejszą pracą 23-letniego jeńca wojennego była sztuka „Wieczór Wigilijny w Schlebkow” z 1943 r. Prowadził też wtedy pamiętnik, a pisał go w dwóch egzemplarzach w obawie przed rewizją i konfiskatą. Pierwszą powieść „Nad przepaścią” zaczął pisać w 1944, ale poprzestał na 300 stronach. „Szkoda, bo wszystkie prawie zdarzenia tyczyły Pomorza, gdzie szczególnie ludzie cierpieli niewinnie i często ginęli nie za swoją sprawę” – powiedział.
Powieść „Przygody młodego Skowrona”, która dopiero w ub. roku została wydana pt. „Dola młodego Skowrona”, ukończył w 1962, a oparł ją na własnych przeżyciach z lat 1920-45, jak mi powiedział, gdy pisałam o nim jako o prozaiku i na wydarzeniach z życia przyjaciela, Władysława Słowika. Na czwartkowym spotkaniu była obecna jego rodzina, bo zarówno autor, jak jego literacki bohater nie dożyli wydania powieści.
Każdy mój artykuł z tamtej serii jest obszerny, a pisany nonparelem, czyli drobnym makiem. Dzisiaj by to w popularnym lokalnym tygodniku nie przeszło. Także zamieszczenie sporego fragmentu z maszynopisu opowiadania „Miłość nie liczy się z przeszkodami”. Wybrałam to opowiadanie z uwagi na jego wymowę patriotyczną, więc z myślą o moich uczniach.
Nie ma możliwości, by przedstawić tu wszystkie moje rozmowy z pisarzem, a już na pewno wszystkich jego poczynań artystycznych, bo to temat na potężną monografię. Już jak patrzyłam na góry teczek z maszynopisami, poukładane jedna na drugiej od podłogi po sufit w kilku stosach, zakrywających całą jedną ścianę, to szczęka mi opadała z podziwu, mówiąc kolokwialnie. Zaraz mi się kojarzył Kraszewski, autor ponad 600 tomów różnych utworów, figurujący do 1996 r. w księdze Guinnessa jako najpłodniejszy prozaik świata. Myślę, że pan Stefan prawie mu dorównuje. Gdy któregoś dnia przyszłam z wizytą i od razu zdziwiła mnie goła ściana, wyjaśnił, że już się nie martwi o swoje maszynopisy, bo przekazał je do muzeum kaszubszczyzny w Wejherowie i jak będę czegoś szukała do swojej pracy, to mam się tam wyprawić.
Spotykałam pana Stefana w Lęborskim Bractwie Historycznym, na zebrania którego przez kilka lat chodziłam i w Klubie Nauczyciela na spotkaniach naszego koła literackiego. Dostał I nagrodę za pamiętnik w konkursie na wspomnienia o dawnym i nowszym Lęborku, jaki prezes sekcji literackiej Irena Pajewska, polonistka prowadziła przez parę lat.
Pamiętać więc będę pana Stefana jako człowieka gościnnego, towarzyskiego, z charakterystycznym dobrodusznym półuśmiechem. Był spokojny i opanowany, ale irytowały go wszelkie niegodziwości i niesprawiedliwości.
Trochę się martwił, czy zostanie zapamiętany przez potomnych, gdy pisał:
Potrzeba jednej chwili, żeby kogoś zauważyć
Jednej godziny, żeby go ocenić
Jednego dnia, żeby polubić
A całego życia, by… zapomnieć.
Zapomnienie panu Stefanowi nie grozi.
(Wykorzystałam fragmenty opublikowanych wcześniej moich tekstów.)
Zbyszek – dziennikarz, poeta, prozaik, mówiąc najkrócej, ale o nim krótko się nie da i wszystkiego na pewno tu nie napiszę.
Urodził się 24 grudnia 1944 r. w Poznaniu, zmarł w Lęborku 31 grudnia 2009 r. Liceum ukończył w Słupsku. Od 1964 r. pracował na różnych stanowiskach, najdłużej w Spółdzielni Usługowo-Wytwórczej w Strzebielinie jako kierownik zaopatrzenia. W urzędzie Miejskim w Łebie od 1975 r. był starszym inspektorem gospodarki komunalnej.
Swoje wiersze i opowiadania drukował już w czasach szkolnych w latach 50. w „Trybunie Opolskiej”. Zdobył nagrodę Stowarzyszenia PAX w ogólnopolskim konkursie jednego wiersza.
W końcu związał się z Lęborkiem. W 1992 r. rozpoczął pracę dziennikarską w „Głosie Słupskim” i jego lęborską redakcję założył i prowadził. Kiedy powstał „Nasz Tygodnik Lębork”, był jednym z pierwszych jego dziennikarzy. Właśnie w tym momencie poznaliśmy się, gdy red. Ewa Dzitko kompletowała zespół redakcyjny. Na stopce numeru 40/126 tego tygodnika z 4 października 1996 r. Zbyszek figuruje jako redaktor naczelny. Lęborski tygodnik przechodził różne fazy, aż został wykupiony przez koncern niemiecki i stał się „Echem ziemi lęborskiej” jako piątkowy dodatek do „Dziennika Bałtyckiego”. Zbyszek był głównym filarem lokalnej redakcji DzB i najsprawniejszym jego piórem.
Natomiast w duszy grała mu poezja, a ciągle nie miał czasu zająć się tylko nią. Był autorem dwóch tomików poezji. Pozytywnie ocenił je inny poeta – Andrzej Wojciech Guzek, z którym Zbyszek był w dobrej komitywie, pisał zresztą o jego poezji, bo bardzo ją sobie cenił i nawet podarował mi jeden z tomików Guzka.
Że ładnie i ciekawie pisał i miał bujną wyobraźnię świadczy Grand Prix w 2000 r. za legendę „Dusza odzyskana” w II Konkursie Literackim „Legendy Błękitnej Krainy, organizowanym przez Lokalną Organizację Turystyczną w Lęborku. Stare legendy kaszubskie zawsze go ciekawiły.
Pozytywnie o jego prozie wyrażała się jedna z jurorek konkursu, znana dziennikarka i pisarka Jolanta Nitkowska-Węglarz, rzecznik prasowy Pomorskiej Akademii w Słupsku.
Zbyszek, jak wspomniałam, nie miał jednak za dużo czasu na swoją twórczość, bo prawie bez reszty pochłaniała go praca dziennikarska. Miał sprawne lekkie pióro, do tego poczucie humoru z ironicznym i sarkastycznym zabarwieniem. Do tego znał ludzi z bliższej i dalszej okolicy. Był bardzo inteligentny, lotny, oczytany wszechstronnie, a świetna pamięć pozwalała mu na błyskotliwe operowanie nazwiskami, faktami, tytułami, bon motami itd.
Potrafił świetnie pisać na każdy temat. Najczęściej o sprawach społecznych i kryminalnych, o ciekawych ludziach, ale znał się na sztuce i chętnie pisał o malarzach i malarstwie.
Rozmowa ze Zbyszkiem o literaturze była prawdziwą frajdą. Niebywała orientacja zarówno w utworach, jak biografiach autorów od Homera po współczesnych zadziwiała i zachwycała. Ze znawstwem rozprawiał o poezji.
– Zbyszek był bardzo dobrym człowiekiem; jak to mówią – dusza człowiek. Sprawiedliwy, kontaktowny, otwarty na innych. Jak pracował w redakcji, dawał wyraz swojej potrzebie bycia z ludźmi i pomagania każdemu, kto miał jakiś problem. Nie umiał nikomu odmówić pomocy – wspomina Adam Reszka, dziennikarz. – Jako dziennikarz był dociekliwy. Był romantykiem z głową w chmurach, w życiu codziennym niepraktyczny i nie za bardzo sobie radził ze zwykłymi przyziemnymi kłopotami. Zawsze chodził na czarno ubrany, bo ten kolor był mu bliski także dlatego, iż uważał, że dusza człowieka jest czarna. W życie pozagrobowe nie wierzył, także nie w porządek świata – jako anarchista. Jako typowy stoik stawiał na mądrość, na wiedzę. Miał bardzo duży zasób wiadomości, szczególnie z historii Polski.
Praca była dla niego wszystkim, więc jak 1 lutego 2008 r. poszedł na emeryturę – poczuł się niepotrzebny i odrzucony.
Wiersze pana Stefana i Zbyszka znalazły też miejsce w „Antologii poezji twórców lęborskich” 2002 pt. „Przebudzenie”, wydanym przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Lęborku.
Elu, panie Stefanie, Zbyszku, macie miejsce w mojej pamięci. Spoczywajcie w pokoju.
Tekst i fot. Iw.Ptasińska