Rozmowa z Małgorzatą Zielińską, pochodzącą z Lęborka autorką powieści „Ptaki najpiękniej śpiewają nocą”.
– Jak to się stało, że została Pani pisarką? Bo, gdy patrzę na Pani życiorys nie jest to takie oczywiste. Ukończyła Pani Szkołę Muzyczną i I Liceum Ogólnokształcące w Lęborku, a także studia z dyplomacji oraz bezpieczeństwa narodowego na Uniwersytecie Gdańskim. W Gdańsku dokąd się Pani przeprowadziła pracuje też Pani jako rejestratorka stomatologiczna. Na pierwszy rzut oka nic nie wskazywało na to, że zajmie się Pani pisaniem.
– Nigdy nie sądziłam, że napiszę powieść. Książki w zasadzie otaczały mnie od dziecka, pamiętam, że w wieku sześciu lat samodzielnie przeczytałam całego Harry’ego Pottera. Jednak w przeciwieństwie do większości autorów nie wygrywałam konkursów na najpiękniejsze opowiadania ani nie redagowałam gazetek szkolnych. Nigdy nie miałam nic wspólnego ze światem literackim. Zaczęłam pisać, można by rzec, bardzo przypadkowo, znienacka, zupełnie niespodziewanie. W jednym momencie pisanie stało się nie tylko moją pasją, ale i stylem życia, moim największym celem i czymś, co wypełnia każdą moją wolną chwilę.
– O czym, krótko mówiąc, jest Pani książka, co przedstawia?
– Krótko mówiąc, mamy dwoje bohaterów, Melę i Śwista, którzy po powstaniu uciekają z transportu do Auschwitz. Podczas wojny stracili dach nad głową i nie mają dokąd pójść. Nagle Świst uświadamia sobie, że niedaleko miejsca, w którym się właśnie znajdują, mieszka jego rodzina. I tak przenosimy się do domu – a konkretniej chęcińskiej leśniczówki należącej do rodziny Jabłońskich. I tu książka nabiera rozpędu. Poznajemy Wojtka, młodego chłopaka, który nie może się pogodzić ze śmiercią ojca. Zagłębiamy się w chęcińskie lasy, spotykamy oddział partyzantów i uciekinierów z obozu, rozprawiamy się z niemieckim kapusiem i najokrutniejszym Niemcem w okolicy. A później nadchodzi koniec wojny, a wraz z nim Sowieci, którzy niosą upragnioną „wolność”.
– Czy Pani książka to romans wojenny?
– Ci, którzy czytali opis, pewnie pomyśleli sobie rzeczywiście w pierwszej chwili „Aha, romans wojenny…”. Bardzo nie chciałam, żeby książka była zakwalifikowana jako romans. Wątek miłosny oczywiście jest, w końcu czymże byłaby powieść bez wątku miłosnego. Ale „Ptaki…” to przede wszystkim historia o młodych ludziach, którym przyszło żyć w czasach wojny.
– Proszę powiedzieć, jak powstała książka? Jak to się zaczęło?
– Wszystko zaczęło się od snu. Cała moja przygoda z pisaniem rozpoczęła się od jednego snu. Moje sny zawsze są bardzo intensywne i realistyczne, ale ten był wyjątkowy. Pamiętam, że siedziałam w jakiejś skrytce pod podłogą, to była II wojna światowa, a nad moją głową biegali Niemcy. Szukali mnie, okropnie się bałam, że w końcu mnie znajdą, doskonale pamiętam ten strach. Kiedy się obudziłam, długo jeszcze leżałam w łóżku i myślałam o wszystkim. Chciałam wrócić do tego snu, dowiedzieć się, dlaczego siedziałam pod tą podłogą i dlaczego Niemcy mnie szukali. Leżałam i myślałam, myślałam… Aż w końcu wymyśliłam. Wymyśliłam całą historię, moich bohaterów, zakończenie. Wiedziałam, jak się skończy ta opowieść. Że będzie główna bohaterka – Mela, że będzie Świst, Wojtek, że w pewnym momencie też trafią do skrytki pod podłogą, a nad ich głowami będą biegać Niemcy. Jeszcze tego samego dnia usiadłam i napisałam prolog. Miał on wtedy jedną kartkę A4 i jak dałam go mamie do przeczytania, to powiedziała, że może być z tego fajne opowiadanie. Ale ja nie chciałam zwykłego opowiadania, chciałam coś więcej. Ten sen był zbyt niesamowity, żeby go nie przelać na papier, zbyt rzeczywisty, żeby przepadł jak inne moje sny. Pisałam więc dalej i dalej, nie zrażałam się, aż po pół roku miałam 300 stron w Wordzie i umowę z wydawnictwem.
– Kiedy się Pani dowiedziała, że Pani książka zostanie wydana?
– Wiadomość o tym, że moja książka zostanie wydana, nadeszła w moje urodziny. Doskonale pamiętam ten dzień. To był 2022 rok, 9 sierpnia, moje dwudzieste szóste urodziny. Pamiętam, że z rana przyszedł mail o treści „Jesteśmy zainteresowani wydaniem Pani książki”. Tego dnia nic więcej się już nie liczyło. To był najwspanialszy prezent, jaki mogłam sobie wymarzyć. Ale to nie wszystko… Kilka godzin później przyszedł kolejny mail, od innego wydawnictwa, i to o identycznej treści. W całym roku mamy 365 dni i dwa niezwiązane ze sobą wydawnictwa wybrały akurat ten jeden, moje urodziny. To była ciężka decyzja, ale wiem, że Lira to był dobry wybór. To niesamowite, że wybrali właśnie mnie, debiutantkę, osobę niezwiązaną ze światem literackim, uwierzyli we mnie i w moją historię. Dzięki nim mogę się nazywać pisarką.
– Co Panią inspiruje w pisaniu?
– Przede wszystkim historie rodzinne przekazywane mi przez babcię. Wiele wydarzeń zawartych w powieści wydarzyło się naprawdę, a konkretniej na podwórku mojej babci, w małej wiosce niedaleko Modlina – Goławinie. Babcia opowiadała mi, że kiedy Sowieci znaleźli się na ich podwórku, ukradli im wszystkie konie. Albo że zamiast pieniędzy, najbardziej interesowały ich noszone na nadgarstkach zegarki, które kradli na potęgę. Babcia pamięta powstanie. Chociaż Goławin leży jakieś 50 km od Warszawy, pamięta łuny na nocnym niebie rozpościerające się nad stolicą. To właśnie babcia była moją pierwszą czytelniczką. Wiele jej cennych uwag co do życia w tamtych czasach zawarłam w powieści.
– Czy myśli Pani o przeprowadzce?
– Warszawa to zdecydowanie moje ulubione miejsce na ziemi. Jeśli miałabym się kiedyś przeprowadzić, to tylko do Warszawy. Tam każda ulica ma jakąś historię. Tam wszędzie można się natknąć na tablicę upamiętniającą jakieś wydarzenie, jakiś ważny moment w historii. To niesamowite, jak bardzo to miasto przesiąknięte jest historią. Kiedyś zupełnie przypadkowo trafiłam tam na obchody Powstania Warszawskiego. Godzina „W”, wyjące syreny… Zrobiło to na mnie kolosalne wrażenie. Od tamtej pory jeżdżę tam co roku.
– Jakie było Pani pierwsze wrażenie, kiedy zobaczyła Pani swoją wydaną powieść? Musiały temu towarzyszyć emocje, prawda?
– Kiedy pierwszy raz zobaczyłam moją powieść na stronie Empiku, popłakałam się. Wciąż ciężko mi uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Że historia, którą miałam w głowie, stała się ogólnodostępna, każdy może ją przeczytać, ocenić, zachwycić się nią lub skrytykować. Czuję się tak, jakbym zaprosiła tłum ludzi do mojej głowy i teraz każdy może zobaczyć jej wnętrze, to, jak myślę i jak odbieram świat.
– Czy planuje Pani napisać coś więcej?
– Pisanie stało się moją siłą, czymś na czym buduję moją pewność siebie. Czy powieść się spodoba, czy nie, wiem, że nie przestanę pisać. Robię to, żeby być z siebie dumna. I mogę śmiało powiedzieć, że jestem. A po zakończeniu „Ptaków…” powstała u mnie taka pustka, że postanowiłam szybko wypełnić ją kolejną powieścią. I znów wracam do czasów II wojny światowej i do powstania. Kto wie, może za jakiś czas to o niej będę opowiadać.
– Dziękuję za rozmowę.