Dzisiaj o godz. 11 pożegnaliśmy płk. poż. w stanie spoczynku Jerzego Wołocznika, który w latach 1956-64 oraz 1975-91 był komendantem Państwowej Straży Pożarnej w Lęborku. Był on również zasłużonym działaczem społecznym. Jerzy Wołocznik urodził się w Klecku (obecnie Białoruś) 2 marca 1930.

Do Lęborka Jerzy Wołocznik przyjechał wraz z rodziną w 1945 r. Poniżej zamieszczamy fragment artykułu napisanego przez Iwonę Ptasińską w 2005 r.
„Poznawanie Lęborka zaczął nastolatek Jerzy na własną rękę i zaraz mu się zdarzyła przygoda. Szedł pustą ulicą przed siebie, a tu nagle nie wiedzieć skąd wyłonił się żołnierz i do Jerzego krzyczy: Stoi. Gdy ten się zatrzymał, podszedł i rozkazał: Dawaj poszli. Zaprowadził go do radzieckiej komendantury, urzędującej przy dzisiejszej ulicy Armii Krajowej, w kamienicy naprzeciwko dawnej stacji meteo. Wrzucono chłopca do piwnicy, a tam już było pełno rozmaitych ludzi: Niemców, szabrowników. Jedną dobę przesiedział, zupełnie nie wiedząc, co począć. Wywołali go stamtąd i oddali do UB w ratuszu przy dzisiejszej ulicy Curie-Skłodowskiej. Znowu w piwnicy spędził kolejną dobę.
– Wypuścili mnie bez żadnego uzasadnienia i przeprosin – mówi pan Jerzy. – Wróciłem do domu, a tam zastaję całą rodzinę we łzach, bo mnie szukali po całym mieście bezskutecznie. Jak mnie w drzwiach zobaczyli, omal nie udusili z radości. Nawet od ojca nie dostałem w d…, czego się spodziewałem. Wiedzieliśmy już, że chodzenie po mieście nie jest bezpieczne. Wszędzie pełno Rosjan. W liceum mieli lazaret. Cała ulica Targowa była zamknięta dla ruchu cywilnego, bo tam mieszkali sowieccy żołnierze.
Jerzy zapamiętał Lębork z 45 roku jako miasto płonące, bo w różnych miejscach nagle wybuchały pożary. Zatrzymał się raz przy siedzibie Wojska Ochrony Pogranicza przy dzisiejszej ulicy Okrzei. Strażacy gasili ogień. Któryś pozostawił wąż i gdzieś pobiegł.
– Woda leciała, podniosłem i spróbowałem nakierować strumień na płomienie. Nie było łatwo, bo wąż był ciężki – opowiada. – Ale spodobało mi się, że jestem pomocny. Przypomniało mi się, jak w szkolnym podręczniku do drugiej czy trzeciej klasy były rysunki wykonawców różnych zawodów i pani poleciła wybrać sobie zawód na przyszłość. Patrzyłem na lekarza, na żołnierza, murarza i tak dalej, ale od razu spodobał mi się strażak.
Jerzy zdał egzamin kończący podstawówkę i zaczął uczęszczać do 3-letniej szkoły zawodowej. W trakcie nauki kolejno pracował: w Urzędzie Ziemskim, we Włóknolenie, w Urzędzie Likwidacyjnym i w Straży Pożarnej.
– I tam już zostałem, awansowałem od szeregowca do pułkownika – kończy tę opowieść Jerzy. – 42 lata pracy.
Praca w straży pożarnej w rodzinie Wołoczników to już tradycja. Synowie poszli w ślady ojca.”
red