Regionalny Oddział PTTK w Słupsku zaplanował był na październik wycieczkę do Berlina. Niestety, z różnych względów nie doszła ona do skutku. Żeby koledzy nie czuli się zbyt rozczarowani, Angelika Zyskowska i Tadeusz Krawczyk, wiceprezes zarządu oddziału słupskiego zaproponowali w zamian Wrocław. Zamiana okazała się strzałem w dziesiątkę. Ci, co dawno w tym mieście nie byli i ci, co pojechali tam po raz pierwszy, byli mile zaskoczeni urodą miasta i bogatą ofertą możliwości turystyczno-rekreacyjnych.
Okazuje się, że dwa dni we Wrocławiu to stanowczo za mało. Wprawdzie oglądanie Panoramy Racławickiej ograniczono teraz do godziny z uwagi m.in. na zawsze pełne komplety zwiedzających i może to faktycznie wystarcza, ale zwiedzenie Muzeum Narodowego w jedną godzinę jest niemożliwe. To nie starcza nawet na dobre zapoznanie się z efektownymi zabytkami sztuki średniowiecza na pierwszym piętrze. Warto na drugi raz zaplanować muzeum na minimum dwie godziny.
Zupełnie inną atrakcją, a konieczna do zaliczenia we Wrocławiu jest Afrikarium, czyli spacer po świecie podwodnym i lądowym tego nie tak znowu często odwiedzanego kontynentu. Przy tym podglądanie fauny i flory rzek, jezior i zatok Afryki możliwe jest tylko dla płetwonurków, a tu dzieci mogą zaznajamiać się z tymi cudami natury dzięki fantastycznym basenom akwariowym. Reklama prezesa spółki ZOO Wrocław Radosław Ratajszczaka, pomysłodawcy i autora nazwy i tego, co ona ogarnia, zapewnia, że mają tam 250 gatunków ryb. Zliczenie ich wszystkich przez 2-3 godziny spaceru nie jest możliwe, ale już to, że widzi się z bliska rekiny, manaty, płaszczki, a wśród nich zielonkawa niebiesko nakrapiana patelnica z wyłupiastymi oczami, mureny, fotogeniczne skrzydlice, żółwie, hipopotamy, kotiki, pingwiny i co tak kto jeszcze zapamiętał, jest ciekawym przeżyciem. Zauważyłam, że dzieci trudno od tych przedziwnych akwariów odciągnąć.
Po parogodzinnym spacerze po zoo ze wzmiankowanym Afrikarium, nieco krótszy po Ogrodzie Japońskim, też koniecznym zobaczenia z uwagi na przedziwna roślinność. Złote ryby, zbyt duże, by je nazwać złotymi rybkami, pływają tu w stawach i z mostków nietrudno je dostrzec, gdy poruszają się tuż pod lustrem wody.
Niesamowity jest też widok grającej Wrocławskiej Fontanny Multimedialnej w parku Szczytnickim. Otoczona pergolą na tle Hali Stulecia jest bardzo fotogeniczna. Wieczorne seanse są na pewno piękniejsze, bo elementy licznych fontann są podświetlane. Na wieczór kol. Krawczyk zaplanował spacer wokół Starego Ratusza na wrocławskim Rynku.
Nie do uwierzenia, ale miasto żyje pełnym gwarem i ruchem, jak latem. Bardzo dużo młodzieży spaceruje, siedzi w kawiarniach i piwiarniach, z wystawionymi na plac ławami i stołami. Trudno znaleźć wolne miejsce.
Niedzielną wycieczkę zaczynamy przed XIX-wieczną Operą Wrocławską od spotkania z przewodniczką PTTK, Elżbietą Lisiecką i idziemy ul. Świdnicką, wg niej najsłynniejszą ulicą Wrocławia. Po drodze, robiąc zdjęcie Florinaka-Krasnala, dotykamy go, bo ma to przynosić szczęście. Tych krasnali większych, mniejszych i maleńkich mijamy bardzo dużo. Jest ich ponad 400, więc nie wiem, ile czasu zajęłaby wycieczka trasą wrocławskich krasnali.
Kol. przewodniczka wskazując na portyk z balkonem nad wejściem do hotelu Monopol, notabene szpecącego ten efektowny gmach w stylu art nouveau, wyjaśnia, iż dobudowano go specjalnie dla Hitlera, by mógł stąd wygłaszać swoje krzykliwe mowy. Zachowano go pewnie raczej dla wspomnienia Jana Kiepury, który z tego balkonu śpiewał w 1958 r. dla tłumu swoich wielbicieli.
– Część hotelowa przetrwała wojnę bez znaczniejszych uszkodzeń – podkreśliła kol. Ela, bo wiemy z przekazów dokumentalnych, jak bardzo, nieomal doszczętnie Wrocław był zburzony przez aliantów i Niemców. – W hotelowych wnętrzach kręcono kilka spośród znanych polskich filmów. W hotelu toczy się większość akcji filmu "Popiół i diament" Andrzeja Wajdy, wraz ze słynnymi scenami z podpaleniem kieliszków ze spirytusem i polonezem o poranku w hotelowej restauracji, "Lalka" Hasa, "Konsul" z Fronczewskim w roli głównej, a także sceny z serialu "Stawka większa niż życie". Hotel zyskał uznanie UEFA i został oficjalnie rekomendowany jako baza pobytowa dla drużyn biorących udział w EURO 2012; zamieszkała w nim reprezentacja Czech.
Mijany dalej Krasnal „Pomarańczowej Alternatywy” uchodzi za przewodniczącego Wrocławskiej Rady krasnali: jest największy i najgrubszy. Postawiono go w 2001 r. dla upamiętnienia ruchu Pomarańczowej Alternatywy w stanie wojennym.
Idąc wolno na Rynek przewodniczka chwali się swoim miastem nie bez racji i przypomina jego bogatą historię od czasów Piastów Śląskich po współczesność.
Mówi, że miasto jest wyjątkowe i dlaczego: położone nad Odrą ma 12 wysp i 112 mostów i kładek, co daje mu piąte miejsce w Europie po Hamburgu, Amsterdamie, Wenecji i Petersburgu. Jest czwarty miastem w Polsce pod względem liczby mieszkańców, w tym 140 tys. studentów i piątym, gdy idzie o powierzchnię. Miasto zasłynęło w historii jako wielonarodowe, wieloreligijne i wielokulturowe i po II wojnie zostało to kontynuowane także dzięki przesiedleńcom ze Lwowa i okolic.
Ciekawostek o Rynku, na którym spędziliśmy ponad godzinę, nie sposób omówić pokrótce, gdy jego dzieje zaczynają się w XIII w.
– Najznamienitszym jednak budynkiem jest i był wrocławski Ratusz, jeden z najlepiej zachowanych polskich ratuszy – mówi kol. Ela. – Tutaj obradowała Rada Miejska, tutaj też, w podziemiach, miała miejsce jedna z pierwszych restauracji w Europie – Piwnica Świdnicka, która działa do dziś przeszło 700 lat. W jednej z sal widniał niegdyś napis: " Kto nie był w Piwnicy Świdnickiej, nie był we Wrocławiu".
Do popularnych punktów spotkań -obok pręgierza- należy z pewnością pomnik hrabiego Aleksandra Fredry, pierwotnie odsłonięty w 1897 roku we Lwowie, stamtąd przewieziony po wojnie do Wilanowa, a do Wrocławia w 1956 roku. Stanął on na miejscu okazałego pomnika króla pruskiego na koniu, Fryderyka Wilhelma III. Do innych atrakcji wrocławskiego rynku z pewnością należy fontanna powstała w 2000 roku wskutek starań prezydenta miasta Bogdana Zdrojewskiego.
Jeśli nie jest się przewodnikiem wrocławskim czy historykiem tego miasta, nie zapamięta się wszystkich opowieści o każdej z 60 kamienic wokół Rynku. Dość zauważyć, że mają nazwy związane z dawnymi atrybutami, na nich umieszczanymi, jak „Pod Złotym Pucharem” czy „Pod Gryfami” i z losami danego miejsca. Przy tym są bardzo piękne i doskonale odrestaurowane.
Nieopodal kościoła pw. św. Elżbiety zachował się renesansowy pasaż handlowy z zadaszeniami nad sklepikami i galeriami, a ponieważ kiedyś były tu kramy rzeźnicze, tzw. jatki postawiono tu rzeźnym zwierzętom domowym pomniki z brązu. Bardzo to zabawne i przyciągające turystów na zakupy pamiątkarskie.
Przewodniczka, gdy minęła duża przerwa, dała grupie czas na kawę. Kto zawita do Wrocławia, a nie kosztował tortu Amalfia do espresso, cappuccino czy czekolady, koniecznie musi zawitać do piekarni Piotra Nowickiego przy Rynku pod 46/47.
Mimo ciągle padającego deszczu kontynuowano zwiedzanie starego Wrocławia. Następnym etapem był Ostrów Tumski, do 1824 r.. wyspa u ujścia Oławy do Odry; po zasypaniu odnogi rzeki po wyspie została tylko jej staropolska nazwa: ostrów, najstarsza zamieszkana część Wrocławia, ze śladami osadnictwa Ślężan w X w., perła na skalę europejską. Idzie się tam przez Most Tumski, wrocławski most zakochanych. Nigdzie indziej w Europie nie widziałam balustrad tak obwieszonych kłódkami z imionami par. Wśród licznych zabytków wymienię dwa: gotycką katedrę zwaną Matka kościołów śląskich i barokowy pomnik św. Jana Nepomucena przed kolegiatą pw. Krzyża Świętego.
– Niestety, czas nie pozwolił nam na dalsze zwiedzanie, bo grupa musiała wracać do Lęborka – zmartwiła się Ela Lisiecka, znakomita przewodniczka, mając w zanadrzu przynajmniej drugie tyle informacji i ciekawostek. – Ale na pewno niebawem powróci do tego pięknego miasta.
Nie powiedziane, że nie.
Tekst i fot. Iw. Ptasińska