Rozmowa z dr. Radosławem Sikorą, autorem książki „Polska królowa w Lęborku”, w której przedstawia historię wizyty Marii Ludwiki – żony króla Władysława IV Wazy, która miała miejsce w 1646 r., co było jednym z ważniejszych wydarzeń na ziemi lęborskiej w tamtym okresie.
– Jak to się stało, że natknął się Pan na tę zapomnianą historię z dziejów Lęborka? O wizycie królowej w Lęborku wcześniej się nie mówiło. Czy był to przypadek, czy raczej efekt wieloletnich badań?
– Ani jedno, ani drugie. O wizycie polskiej królowej w mieście, do której to doszło w 1646 roku, wiedziałem jeszcze zanim przed dwoma dekadami przyjechałem do Lęborka. Jako historyk zajmujący się głównie XVII wiekiem, już dawniej czytałem diariusz podróży królowej, spisany przez Francuza, Jeana de Laboureura. Towarzyszył on monarchini w tej podróży. Tyle, że przed laty co innego mnie w jego relacji interesowało.
– W książce wspomina Pan, że w 850-stronicowej monografii miasta nie ma słowa o opisywanym wydarzeniu? Skąd więc czerpał Pan wiedzę odnośnie wizyty królowej w Lęborku?
– Dotarłem do siedemnastowiecznych, francuskich i polskich źródeł, które to opisują. Nie ma ich co prawda zbyt wiele, ale niektóre są bardzo szczegółowe. Obok wspomnianej już relacji Jeana de Laboureura, na pierwsze miejsce zdecydowanie wysuwa się francuska „Gazette”, której redakcja żywo zainteresowana była podróżą pochodzącej z Francji Ludwiki Marii. Wyjaśnić tu bowiem trzeba, że do wizyty w Lęborku, o której cały czas mówimy, doszło w specyficznych okolicznościach. Otóż nowo poślubiona (per procura) żona polskiego króla, Ludwika Maria Gonzaga, wyruszyła ze swojego rodzinnego kraju do Rzeczypospolitej, by tutaj osiąść i panować. A że ówczesna granica Rzeczypospolitej przebiegała kilka kilometrów na zachód od Lęborka, to nasze miasto miało ten honor jako pierwsze w Polsce gościć nową królową.
– Jak Pan sądzi, dlaczego nie opisano tak ogromnego wydarzenia w tak obszernej monografii?
– Sam w głowę zachodzę. Odnoszę wrażenie, że w gronie piszących ją ludzi nie znalazł się żaden miłośnik XVII w., który by po prostu wiedział o tym wydarzeniu. Nie znajduję innego wytłumaczenia. Bo o złą wolę nikogo nie posądzam.
– Skoro wydarzenie było tak spektakularne, jak Pan opisuje (salwy honorowe, uzbrojeni mieszczanie, liczni gapie, orszak królewski, muzyka, hołd szlachty, czy uczta), jak Pan myśli, dlaczego historia chciała o nim zapomnieć?
– Może nie tyle historia, ile zapomnieli o niej sami mieszkańcy Lęborka. O wizycie tej wspominali już przecież inni historycy. I to nawet poza Polską. Na przykład włoska historyczka, Francesca De Caprio w swojej książce zatytułowanej „Maria Luisa Gonzaga Nevers Cerimonie e propaganda nel viaggio verso il trono di Polonia (1645-1646)”. Tyle, że nie jest to główny a jedynie poboczny wątek jej dzieła. A czemu sami lęborczanie o tym zapomnieli? No cóż. Myślę, że wiele wspólnego z tym mają rządy Prusaków i Niemców. Do wizyty polskiej królowej doszło w roku 1646. Działo się to jeszcze za czasów polskich, czyli za panowania polskich królów. To, przypomnę, zaczęło się w 1454 roku, po tym gdy miasta podległe Krzyżakom (wśród nich był i Lębork), mając dosyć ich ucisku, zbuntowały się przeciw nim i poprosiły króla Kazimierza Jagiellończyka o włączenie Prus do Polski. Król się zgodził. Wybuchła wojna, którą Krzyżacy przegrali. W jej wyniku Lębork na około dwa stulecia znalazł się pod władzą polskich królów. Ale wkrótce po 1646 r., bo już w 1657 r., w trakcie tzw. potopu szwedzkiego, Rzeczpospolita chcąc pozyskać swojego pruskiego lennika do walki przeciw Szwedom, zgodziła się zwolnić go z lennej zależności i przekazać ziemię lęborską. Odtąd, przez kolejne trzy stulecia, czyli do 1945 r., Lębork był poza Polską. W tym to okresie nowa władza zdecydowanie wolała, by jakiekolwiek związki Lęborka z Polską uległy zapomnieniu. I tak się stało. Dziwię się tylko dlaczego przez ostatnia 80 lat, będąc w Polsce, lęborczanie nie zadbali o to, by odkurzyć to spektakularne, związane z miastem wydarzenie. Czy zabrakło tylko wiedzy? Czy czegoś innego? Nie mnie osądzać…
– W przytoczonych tekstach lub na załączonej mapie często zmienia się sama nazwa Lęborka [Lemburg, Lauwenburgk, Lębork], skąd więc wiadomo, że na pewno chodzi o Lębork?
– Tą są alternatywne nazwy tego samego miasta. Zresztą, z samego kontekstu wynika, że musiało o nie chodzić, bo po prostu nie ma innego Lęborka na trasie ze Słupska do Gdańska, którą to drogę przebyła królowa. To nasze miasto leżało kilka kilometrów od ówczesnej granicy Królestwa Polskiego.
– W książce napisał Pan, że łącznie na wydarzenie zebrało się około dwa tysiące osób – są to jednak tylko przypuszczenia oraz szacunki?
– Są to zasadniczo dane ze źródeł. Zasadniczo, bo w jednym miejscu, czyli określając ilość uzbrojonych mieszkańców miasta, musiałem się oprzeć na szacunkach. Ale akurat to nie ma większego wpływu na liczbę ogólną, bo uzbrojeni mieszczanie stanowili tylko mały ułamek (mniej niż 8 proc.) całości zgromadzenia. Przytłaczająca większość to byli ludzie spoza miasta, którzy przybyli tu tylko po to, by powitać królową w granicach Królestwa Polskiego. Ta liczba około dwóch tysięcy, jest zresztą znacząco niższa niż podają źródła francuskie. Udało mi się bowiem skonfrontować szacunki Francuzów z polskimi źródłami. Między innymi z relacją spisaną przez uczestnika tych wydarzeń, Filipa Kazimierza Obuchowicza.
– Książka liczy niecałe sto stron, podejrzewam jednak, że dłużej trwały same badania, dociekanie prawdy, niż pisanie?
– Tak to zwykle bywa, że pisanie jest tylko wisienką na torcie przy tworzeniu tego typu prac. Faktycznie więcej czasu musiałem poświęcić na przygotowanie się do niego. Całość jednak nie była aż tak pracochłonna, bo zajęła mi mniej więcej rok.
– Co Pana zainspirowało do napisania tej książki? Proszę opowiedzieć jak to się zaczęło?
Zaczęło się od spotkania w baszcie Lęborskiego Bractwa Historycznego, gdzie poruszony został temat przygotowania artykułów do kolejnego numeru „Biuletynu Historycznego”. Jako, że w gronie miłośników historii jestem znany z zajmowania się XVII w., a w gronie Bractwa nie ma historyków, którzy by się tym okresem zajmowali, zapytano mnie, czy mógłbym napisać coś o siedemnastowiecznym Lęborku. Zgodziłem się, ale to co pierwotnie miało mieć objętość kilku stron, rozrosło się do wielkości niewielkiej książki. Swoją drogą, artykuł też został wydrukowany i można go przeczytać w nr 43 wspomnianego „Biuletynu Historycznego”. Tyle, że jest to jedynie duży skrót tego, co można znaleźć w książce.
– Czy uważa Pan, że mieszkańcy Lęborka mają świadomość bogactwa lokalnej historii? Czy właśnie ta potrzeba przywracania pamięci przyświecała Panu podczas pracy nad książką?
– Oprócz bardzo wąskiego grona pasjonatów, lęborczanie raczej nie znają historii miasta. Sądzę, że zwykle wiedzą tylko to, że przed wojną Lębork był niemiecki. Nie mają jednak powszechnej świadomości choćby tego o czym wyżej pisałem, że przez około dwa stulecia miasto należało do polskich królów. Nie mają świadomości tego, że z niemal siedmiowiekowej historii miasta, niemal trzy wieki (wliczając w to okres po 1945 r.), to historia polskiej władzy w tym mieście. Może moja książka to nieco zmieni?
– Czy gdyby nie stypendium z Urzędu Marszałkowskiego, i tak wydałby Pan swoją książkę?
– Próbowałbym, ale nie wiem, jaki byłby tego efekt. Co tu dużo mówić, książka porusza bardzo niszowy temat, więc w normalnym (czyli komercyjnym) trybie, trudno byłoby ja wydać. Musiał się znaleźć ktoś, kto za nią zapłacił. Na szczęście Jerzy Markowski, któremu w tym miejscu kolejny raz pragnę gorąco podziękować, podsunął mi pomysł skorzystania ze stypendium Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego. Dzięki temu, że mam już na swoim koncie szereg innych publikacji, a i temat jest ściśle związany z województwem pomorskim (jak i dzisiaj, tak i w 1646 r., Lębork należał do tego województwa), przekonałem rozdzielających granty do pomysłu wydania tej pracy.
– Jakie to uczucie, kiedy trzyma się napisaną oraz pierwszy raz wydrukowaną książkę?
Książki piszę i publikuję od ponad dwóch dekad, więc nieco się już przyzwyczaiłem, ale wciąż to bardzo miłe uczucie dotknąć i poczuć efekt swojej pracy. Zwłaszcza gdy książka jest tak ładnie wydana jak „Polska królowa w Lęborku”. Mając bowiem możliwość doboru wszystkich parametrów (rodzaj okładki, papier itd.) zażyczyłem sobie by była wydrukowana na najwyższym poziomie. Co prawda ucierpiał na tym nakład, ale uważam, że było warto.
– Z otrzymanych funduszy udało się wydrukować niewiele sztuk książki, czy myśli Pan nad dodrukowaniem większej ilości?
Zgadza się. Nakład książki to zaledwie 130 egzemplarzy. Przed formalną premierą książki, która będzie miała miejsce 24 lipca w lęborskim ratuszu, już część tego nakładu rozeszła się między różne instytucje (np. biblioteki – także lęborskie) oraz osoby prywatne. Mam nadzieję, że do 24 lipca jeszcze coś z tego zostanie, bo nie chciałbym opowiadać o czymś, czego nie będzie można już kupić. Czy planuję dodruk? To zależy. Jeśli znajdzie się sponsor, to chętnie. Na razie jednak nie mam na to widoków.
– Czy myśli Pan o napisaniu kolejnej książki?
– Cały czas piszę jakieś książki. Tyle, że nie o Lęborku. Zajmuję się wojskowością staropolską i dawną Rzeczpospolitą. W tym roku, oprócz „Polskiej królowej w Lęborku” wydałem już pierwszy tom książki „Dawna Rzeczpospolita na nowo odkryta. Gabinet osobliwości”. Na jesieni ma się ukazać tom drugi. Plany wydawnicze na przyszły rok też już mam. Ale nie związane z naszym miastem. Jeśli chodzi o sam Lębork, to mam inny pomysł na promocję jego historii. Ale o tym opowiem więcej, jeśli pozyskam na ten pomysł odpowiednie fundusze.
– Jak Pan sądzi czy jest jeszcze wiele takich zupełnie nieznanych historii z Lęborkiem w tle. Może natknął się Pan na inne nieznane wcześniej sytuacje, które wymagają zbadania i opisania?
– O tak. Z pewnością. Na przykład zupełnie nieznana jest u nas historia lekarza polskiego króla, Władysława IV Wazy, który to lekarz był lęborskim szlachcicem. W jednym ze starszych numerów „Biuletyny Historycznego” (nr 40) pisałem zresztą o jego synu – husarzu, który walczył o Mohylew w 1655 r. Tym podobnych postaci jest z pewnością więcej. Na przykład niedawno odnalazłem źródło wyliczające lęborczan, którzy zaciągnęli się do jednego z regimentów piechoty armii króla Stefana Batorego; armii, która walczyła z Moskalami o Inflanty, Co prawda nie są to już tak spektakularne historie jak wizyta polskiej królowej w mieście, ale wciąż wnoszą coś nowego do wiedzy o życiu dawnych lęborczan.
– Dziękuję za rozmowę.
