Planowana od dawna przez przewodników słupskich i lęborskich wycieczka do Berlina została wspaniale przeprowadzona w końcu kwietnia ku zadowoleniu uczestników. Prowadzący ją Tadeusz Krawczyk spisał się na 102, podobnie jak świetni przewodnicy w Poczdamie i Berlinie. W dodatku dopisała pogoda.
Pierwszego dnia zwiedzano Poczdam, spacerowano po parkach Sanssouci, Cecilienhofu i Marmurowego Pałacu (ze świeżo odrestaurowanymi marmurami). Niestety, bez wchodzenia do muzeów, bo wtedy na taką wycieczkę trzeba by mieć nie trzy dni, a co najmniej tydzień i kto ich wcześniej nie zaliczył, może to brać pod uwagę na przyszłość. Parki w tym okresie dostarczyły nie lada przyjemności oglądania i fotografowania: magnolii w pełnym rozkwicie, także kasztanowców i wielu innych krzewów oraz kobierców kwiatów z przewagą tulipanów i cesarskich koron. Także efektownych rzeźb marmurowych z postaciami najczęściej mitologicznymi.
Nieopodal wiejskiego rokokowego pałacu Fryderyka II Wielkiego z jego mottem: Sans Souci, wypisanym pod kopułą złotymi literami, spoczywa „bez troski” on sam – wielki władca Prus – pod skromną płytą nagrobną na trawniku zarzuconą bulwami kartofli; a to stąd, że to on sprowadził do Prus ziemniaki i nakazał i kilkunastoma dekretami ich masową uprawę. Za to zasłużył sobie na miano „króla kartofla”.
W samym centrum miasta, nieopodal dzielnicy holenderskiej, na tyłach katolickiego kościoła pw. św. Piotra i Pawła nie zdziwił mnie duży cmentarz radzieckich żołnierzy z typowym dla tamtych czasów pomnikiem, ale bardzo zadbane nagrobki, każdy pokryty hederą. Zdziwiło mnie też stoisko z warzywami i wiejskimi jajkami dwóch przedsiębiorczych Polaków na placu targowym w pobliżu, a przy tym cieszące się dużym wzięciem.
Obiad w sympatycznej restauracji w ratuszu też był miłym przeżyciem.
Przewodnikiem tego dnia był Marek Malinowski, przewodnik po Berlinie i Poczdamie, mieszkający tam 17 lat. Bardzo sympatyczny, wykazał się bogatą wiedzą i umiejętnością ciekawego jej sprzedawania, mówiąc przy tym piękną polszczyzną.
Podobnymi walorami cechowała się Ewa Kabacińska, polonistka i germanistka, posiadaczka medalu Komisji Edukacji Narodowej i najwyższych uprawnień przewodnickich niemieckich, która oprowadzała grupę po Berlinie następnego dnia. Wsiadła do naszego autokaru koło Dworca ZOO i potem umiejętnie wykorzystywała go do objazdu miasta, zatrzymując od czasu do czasu w miejscach istotnych turystycznie na sesje fotograficzne, najpierw przy wieży neoromantycznego Kościoła Pamięci, dawniej bardzo okazałego, a zburzonego w 1943 i 45, dziś będącej pomnikiem protestu przeciwko wojnie; potem przy Kolumnie Zwycięstwa. Na dłużej – w najciekawszych i najważniejszych punktach, by tam już oprowadzić wycieczkę i uraczyć ją pełnym serwisem ciekawostek z różnych dziedzin. Tak więc zatrzymano się przy Reichstagu – gmachu parlamentu Rzeszy, a zaraz potem nieopodal Bramy Brandenburskiej, podziwiając ją z obu stron i stamtąd przechodząc na tyły ambasady amerykańskiej naprzeciwko której rozciąga się rozległe Pole Stel (Stelenfeld) – Pomnik Pomordowanych Żydów Europy. Na 19 tys. m kw. umieszczono 2 711 symbolicznych stel. Następnie doszliśmy do zachowanego fragmentu muru berlińskiego. Ciekawostką dla mnie było, iż mur produkowano w Polsce i NRD na silosy do PGR-ów.
Długie sesje foto i kolejne porcje informacji – przy Fontannie Neptuna z widokiem na Alexanderplatz i słynną wieżę telewizyjną oraz na wyspie muzeów nad Szprewą.
Popołudnie spędzono w Ogrodach Świata z przejazdem kolejką ponad nimi. Mnie osobiście nie zachwyciły. Wieża widokowa technicznie wspaniała, ale widoki z niej nie za ciekawe.
– Spodziewałyśmy się z koleżanką tłumów muzułmanów na ulicach Berlina jako europejskiej codzienności i byłyśmy zawiedzione – mówi Maria Szaniewska. – Tylko sporadycznie dali się zauważyć. Być może w niedziele odpoczywają w swoich ulubionych dzielnicach.
Trzeci dzień wypełniło zwiedzanie Oranienburga, a de facto KL Sachsenhausen, czyli to, co po obozie zostało, a zostało niewiele. Jak wyglądały baraki i ich wnętrze pokazano w prezentacjach, na makietach i na fotogramach w muzeum. Wszystko pięknie pogracowane, zagrabione, wyrównane. Sachsenhausen to miejsce kaźni gen. Stefana Roweckiego „Grota”, komendanta AK. Ma pomnik pamięci na skwerze przed bramą do obozu.
Wisienką na torcie wycieczki był obiad w Chińskiej Pagodzie (Himmelspagode, znaczy „niebiańskiej”), restauracji ekstra klasy z dość dostępnymi cenami, jak na niemieckie restauracje. Co do jedzenia, nie wypowiem się jako wielbicielka polskiej kuchni, ale jako fotograf-amator zachęcam do zajrzenia tam, jeśli się będzie jechało do Berlina lub nieopodal.
Takich wycieczek winszowałabym sobie więcej.
Tekst i fot. Iw. Ptasińska