Majowy długi weekend na Białorusi wydawać by się mógł nie najlepszym pomysłem. Tymczasem wręcz przeciwnie. Po tej wycieczce polskim szlakiem po Białorusi, będąc tam pierwszy raz w życiu, stwierdzam, że jest to konieczna lekcja patriotyzmu.
Trasa polskimi śladami, opracowana solidnie przez Andrzeja Pierzchałę, przewodnika z lęborskiego koła, nauczyciela Rolniczaka, dla kolegów, ich bliskich i znajomych, okazała się rewelacyjną przygodą pod każdym względem.
Przy tym bez żadnych zastrzeżeń do noclegów i posiłków.
Zaczęliśmy od twierdzy w Brześciu, ogromie ruin i ogromie monumentów ku czci z bogatą historią, o której po rosyjsku opowiadała przewodniczka w muzeum. Tłumaczył dla tych, którzy nie uczyli się w szkole rosyjskiego, nasz przewodnik Witold Iwanowski, Polak z Grodna, który po 6-godzinnej podróży pociągiem dojechał do nas na czas.
Dworu Niemcewicza w Skokach k. Brześcia, niestety, nie mogliśmy zwiedzić, bo w soboty odbywają się tam śluby. Poprzestaliśmy na grupowym zdjęciu przed wyjściem do parku, zupełnie zaniedbanego.
Po południu obejrzeliśmy ruiny klasztoru kartuzów w Berezie Kartuskiej, a potem zawitaliśmy do dworku Kościuszków w Merekowszczyźnie, w którym urodził się przyszły generał polski i amerykański, wsławiony w walce o niepodległość Stanów Zjednoczonych, naczelnik insurekcji.
Jaka przepaść dzieliła polską szlachtę od magnaterii, mogliśmy skonstatować w pałacu Sapiehów w Różanie. Sam pałac, zbudowany w XVII w. dla hetmana Lwa Sapiehy pozostaje w kompletnej ruinie, natomiast w odrestaurowanych kordegardach z obu stron bramy wjazdowej zrobiono muzeum. I chwała za to. Przypominamy sobie z historii i powieści historycznych, choćby Sienkiewicza, dzieje tego znakomitego rodu magnackiego, a czego nie znamy, dowiadujemy się od przewodnika po muzeum, bardzo dobrego w swojej roli. Eksponaty, w tym sporo portretów, przybliżają wydarzenia, kariery i koneksje rodu. W Różanie Lew podejmował króla Władysława IV, a w następnym stuleciu w nowym pałacu ks. Aleksander Sapieha – Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Następnego dopołudnia gościliśmy w dworeczku Mickiewiczów w Zaosiu, gdzie Anatolij Iwanowicz Jewmienkow powitał nas po polsku i zaraz zaczął snuć wnikliwą opowieść o Mickiewiczach, dawnej szlachcie zaściankowej, osadzając to w historii Litwy i Polski. Szczególnie dla polonistów była to „powtórka z rozrywki”. Dużo śmiechu było przy ubieraniu w stój szlachecki jednego z kolegów, iście pasującego do postaci Sarmaty. Wiedzę o poecie i jego twórczości pogłębiono w dworku-muzeum Adama Mickiewicza w Nowogródku, po drodze obfotografując się nad jez. Świteź. W Nowogródku
podjęliśmy trzy niewielkie wspinaczki: na wzgórze z kościołem farnym, w którym odbyły się zaślubiny Jagiełły z Sonką Holszańską, matką i babką królów polskich i wiele wieków później – chrzest Adama Mickiewicza; na 17 m wysoki kopiec Mickiewicza, usypany w międzywojniu i na wzgórze zamkowe z ruinami zamku Mendoga I. Nieopodal stanął bardzo udany pomnik wieszcza dłuta współczesnego białoruskiego rzeźbiarza Walerego Januszkiewicza.
Niedzielny five o’clock to kolejne obcowanie z magnaterią. Tym razem duże wrażenie zrobił potężny obronny zamek Radziwiłłów w Mirze, słusznie wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Odrestaurowane sale z pięknymi meblami, piecami kaflowymi, arrasami, portretami, obrazami, zegarami, zwierciadłami, porcelaną, żyrandolami kryształowymi, zbrojami itd. pozwalają wyobrazić sobie, na jakim poziomie żyła arystokracja i dzięki czyjej pracy. Zamek oblężony przez turystów, jak nie przymierzając Malbork. Na podzamczu jarmarek z cudami-niewidami.
1 Maja w Mińsku to tylko caprztyk na pl. Niepodległości przed pomnikiem Lenina, któremu kłaniano się z kolejnymi szturmówkami. Jeszcze mniej liczny niż nasze marsze wolności. Zadziwiła mnie ta skromność w obchodzeniu Święta Pracy, przy czym ludzie pracowali, co dało się widzieć. Ichni supermarket (naprawdę super) był otwarty i po zwiedzeniu kościoła katolickiego pw. św. Szymona i św. Heleny towarzystwo tam wybrało się na kawę i co tam nie jeszcze. Notabene Mińsk można sobie podarować.
I kolejne popołudnie z arystokracją: też obronny zamek Radziwiłłów w Nieświeżu, również na liście UNESCO i również zasłużenie. Tu podobnie cieszą oka wnętrza pałacowe z przebogatymi zabytkami sztuki rzemieślniczej i wspaniała kolekcja portretów. Aż trudno uwierzyć, że pomimo licznych wojen, pożarów i różnych innych zniszczeń tyle się jeszcze pięknych i cennych rzeczy zachowało. Wprawdzie władze białoruskie traktują te zamki jako swoje dziedzictwo narodowe, ale ważne, że je odrestaurowują, bo jest co zwiedzać i czym się zachwycać. Nieopodal barokowy kościół Bożego Ciała z kryptą rodzinną właścicieli zamku w podziemiach.
Przed wjazdem do Lidy – wizyta w skromnym wiejskim meczecie Tatarów polskich w Iwie.
W Lidzie zamek ks. Gedymina do obejścia wkoło murów jedynie i wejście do kościoła Podwyższenia Krzyża Świętego z bogatym barokowym wyposażeniem i cudownym obrazem Matki Boskiej Różańcowej (albo Lidzkiej).
Jakie cuda architektury mogą być wzniesione w nieciekawej, słabo zagospodarowanej przestrzeni, widać we wsi Murowanka, z której kobieta na telefon przyszła otworzyć obronną cerkiew prawosławną, prawdopodobnie już z początku XVI w., ale według wykopalisk pierwotnie starszą.
Chałupa w Starych Wasyliszkach, w której przyszedł na świat fenomenalny pieśniarz i kompozytor Czesław Niemen, ma obejście zadbane i skromne, natomiast wewnątrz urządzono zbiorowisko rzeczy wszelkich i jarmarcznie to wygląda, bo w dodatku bałaganiarsko stłoczone. I czegóż tam nie ma…
Natomiast neogotycki kościół nieopodal, fundacji Iwanowskich pw. apostołów Piotra i Pawła, zwolna niszczeje. Okolica biedna, ksiądz sam utrzymuje kościół i siebie za bardzo marne pieniądze, bez jakiegokolwiek wsparcia. Aż przykro było słuchać jego wypowiedzi o warunkach pracy duszpasterskiej na dawnych Kresach. Za to pięknie prezentuje się kolegium pijarów w Szczuczynie. Jego sławnym uczniem był Ignacy Domejko, przyjaciel Mickiewicza w czasach ich studiów w Wilnie i potem, znany inżynier, tak zasłużony dla górnictwa i nauki w Chile, że ma tam miasto, pasmo gór, jakiś minerał i małża swojego imienia.
W drodze do Grodna, „pięknego grodu”, jak miasto to określił Piłsudski, zatrzymano się przy grobie Jana i Cecylii w Bohatyrowiczach. To był pierwszy krok do przypomnienia sobie "Nad Niemnem" i jego autorki. W Grodnie więc w domu-muzeum Elizy Orzeszkowej, który należał do adwokata Stanisława Nahorskiego, drugiego męża pisarki – potężna dawka informacji o niej. Zgromadzono tu w dwóch pokojach meble i obrazy z epoki, bo nie zachowało się nic, czego pisarka by dotykała w latach tam zamieszkiwania, zresztą do śmierci w 1910 r. Pozostała część domu to biblioteka z dużą salą komputerową (pewnie dawną jadalnią) i wypożyczalnia książek.
W Grodnie pan Witold poprowadził nas do najstarszej cerkwi na urwisku nad Niemnem, na plac poniżej z kamieniem, na którym umieszczono tablicę pamięci udziału Litwy w bitwie pod Grunwaldem, do synagogi, na Stary i Nowy Zamek, na miejsce, gdzie stał kościół NMP – fara Witoldowa, do bazyliki katedralnej, a wreszcie na Cmentarz Farny na grób pisarki oraz cmentarz orląt grodnieńskich.
Stary Zamek był rezydencją Stefana Batorego i obrad sejmowych. Tu miało miejsce podpisanie II rozbioru Polski i abdykacja króla Stanisława Augusta. Pan Witold przypomniał stwierdzenie Batorego, iż „ główne niebezpieczeństwo i zagłada Polski idzie ze wschodu”, i że po nim powtórzył to przekonanie Józef Piłsudski oraz później Zbigniew Brzeziński.
Smutnym przeżyciem było zatrzymanie się na cmentarzu ofiar wojny bolszewickiej i drugiej światowej. Tu spoczęli też najmłodsi – w tym 13-letni Tadeusz Jasiński – obrońcy miasta w 39 roku, których gen. Sikorski obiecał uhonorować podobnie jak Orlęta Lwowskie, dzięki którym Naczelnik Państwa odznaczył Lwów Krzyżem Virtuti Militari. Niestety, nie zdążył; nazwał tylko Grodno „miastem-bohaterem”.
Najstarsza w Grodnie cerkiew Świętych Borysa i Gleba, zwana Kołożską to jedyny, więc najcenniejszy zabytek staroruski z 1 poł. XII w. Akurat dobiegało końca prawie dwugodzinne nabożeństwo, ale można jeszcze było posłuchać przepięknych śpiewów cerkiewnych. Bardzo sympatyczny jowialny proboszcz ojciec Aleksander z chytrym uśmiechem powiedział panu Witoldowi, że jest tak uroczyście od rana, bo to ku czci Konstytucji 3 maja. Znajduje się tu w jednej z nisz mozaika z Warszawy (z soboru Aleksandra Newskiego?). Konkurowałaby z tą cerkwią katolicka fara Witoldowa, o dwa wieki młodsza, ale bardziej okazała. Cóż, pół wieku temu została wysadzona w powietrze. Na tym miejscu stoi pomnik na placyku parkowym. Jej rolę pełni bazylika katedralna św. Franciszka Ksawerego.
W mieście były 44 synagogi. Wykładowi o grodzieńskich Żydach sprzyjało chłodne białe wnętrze Wielkiej Synagogi.
W Grodnie rozstaliśmy się z naszym przewodnikiem. Starszy pan był wzruszony naszą serdecznością, gościnnością, zdyscyplinowaniem i uwagą, z jaką go słuchaliśmy, jak również lokalnych przewodników. Nie mogło być inaczej, bo każdy z nich wykazał się ogromem wiedzy w różnych dziedzinach i dużą swobodą w operowaniu nazwiskami i faktami. Nasz pan Witold, Polak z dziada pradziada, z dobrą i bogatą polszczyzną i kopalnią wiadomości: z zakresu historii, nie tylko polskiej, wojskowości i tradycji oręża polskiego, kultury szeroko pojętej, świetnie też orientował się w aktualnościach polityczno-społecznych. Zaskakująco bystrze opatrywał datami i nazwiskami swoje opisy sytuacyjne; wszystko to w formie gawędy, a nie suchej recytacji informacji. Nie miał żadnej kartki z podpowiedziami czy planem w punktach. Wszystko z głowy, bo przeżył tyle zawirowań w kraju i swoim życiu i to tak intensywnie, że każda chwila, tytuł czy nazwa wryły mu się w pamięć. 53-letnia praca dziennikarska i kilkunastoletnia przewodnicka solidnie wzbogaciły jego doświadczenie. Musi być ceniony i lubiany przez kolegów przewodników, bo prowadzący wycieczkę z Kartuz spontanicznie wyściskał się z nim i z estymą powitał, przedstawiając swojej grupie.
Pan Witold uzmysłowił nam, iż nie możemy obawiać się wyjazdów na Białoruś. Żyją tu jeszcze Polacy, zachowujący postawy patriotyczne, przywiązani do ziemi ojców, mówiący po polsku i kultywujący polskie tradycje kresowe i religię katolicką. Natomiast problemem jest brak jedności wśród Polaków w zakresie postaw obywatelskich. Młodzi opuszczają wieś, słabnie ich religijność. Toteż trzeba wspierać działania polskiego Kościoła na Białorusi, polskich księży. Proboszcz w kościele w Starych Wasyliszkach nie ma żadnej pomocy z nikąd; wszystko robi sam, włącznie ze sprzątanie kościoła i plebanii. Toteż i on sam wygląda na bardzo zaniedbanego. Okolica biedna, więc i wiernych w parafii nawet nie stać na tradycyjną ofiarę. A szkoda kościoła, bo i zabytek, i piękne wnętrze. Cerkwie teraz mają zgoła inny status.
Polacy na Białorusi oczekują więc od nas, byśmy o nich nie zapominali i wizytowali ich jak najczęściej, a wtedy i oni na tym skorzystają.
Na Białorusi zaskoczył mnie dobry stan dróg, żeby nie powiedzieć bardzo dobry, nawet tych drugorzędnych, uporządkowane pobocza i zadbane pola, w tym duże połacie kwitnącego rzepaku. I te bezkresne mało zaludnione przestrzenie.
Na trasie spotykaliśmy turystów indywidualnych i grupy wycieczkowe z Polski, z różnych regionów, także ze stolicy, a w Grodnie na dziedzińcu starego zamku przemile zaskoczyli nas krajanie z Kaszub.
Więcej nie potrzeba, by bardzo zimny długi weekend minął satysfakcjonująco. Zwiedzaniu nie przeszkadzała mało wiosenna pogoda, wręcz na zimowe kurtki. Dopiero w Grodnie ostatniego dnia, 3 Maja było słonecznie i o kilka stopni cieplej. Dlatego też w tym mieście od rana zaroiło się od spacerowiczów i turystów.
Koledze Andrzejowi, jako że dał popis pilotażu wycieczek, na koniec dziękowaliśmy jak najserdeczniej, polecając się na przyszłość. Równie bezbłędni okazali się nader sprawni i zorientowani kierowcy, panowie Tadeusz i Władysław. Pokonaliśmy z nimi 710 km z Lęborka do Terespola i tyleż od granicy do domu oraz dwukrotnie więcej po Białorusi.
Jedyny problem i pewna przykrość to przekraczanie granicy. Udało się to nam bez problemów, ale każdorazowo ze stratą trzech godzin w autokarze.
Tekst i fot. Iw. Ptasińska
Inne zdjęcia z tej serii będzie można obejrzeć w Galerii kol. Irka Krawca, szefa lęborskich przewodników. Podaję namiar:
https://goo.gl/photos/btAZvUqPoEHgFQj49